Emigranckie losy – 7

Z daleka od szosy (221)


Do Thunder Bay dojechaliśmy już o zmierzchu. Udało się znaleźć dwa pokoje w hotelu, krótki plan na jutro (zamierzałem dojechać do Winnipeg, „tylko” 700 km.)

Niedziela, 31 lipca 2005 roku, godzina 6:00 rano. Nie było wczoraj wiele czasu by zwiedzić miasto a dzisiaj ruszamy zaraz w drogę. Byłem tu już kiedyś przejazdem, jadąc na polowanie na łosie i jak się okazało będę jeszcze nie raz. Niedaleko Thunder Bay, może 50 km na wschód i ok. 8 km na północ Loon Rd. znajduje się kopalnia ametystu. Kopalnia to może za dużo powiedziane. Za trzy dolary można tam poszukiwać samemu ametystu i często można go znaleźć. Za znaleziony ametyst trzeba oczywiście zapłacić, ale nie są to oszałamiające sumy. Wracając kiedyś z Calgary zrobiłem sobie przerwę i odwiedziłem to miejsce. Przywiozłem stamtąd wielki kamień pełen kryształów ametystu. Ułożyłem go wśród innych kamieni z całej Kanady, na brzegu „pondu” czyli stawu który zrobiłem w swoim ogrodzie i gdzie znajdował się kamień a raczej głaz z każdej prowincji kanadyjskiej. Kiedy rozstawaliśmy się z moją dziewczyną lata temu, rozłupałem go na pół i do tej pory trzymam swoją połowę błyszczącą niebieskimi kryształami.
Wyjeżdżamy w dalszą drogę. Północne Ontario jest górzyste, porośnięte mieszanym lasem i pokryte masą jezior. Poznałem je dość dobrze na polowaniach. Ma swój specyficzny urok i dzikość przyrody. Nawet telefony komórkowe tu już nie działają. Szosa jest dwukierunkowa, dość kręta, trochę jak w polskich Bieszczadach. Mijamy takie miasteczka jak Raith, Upsala, Ignace. Potem trochę większe Dryden, gdzie jemy spóźnione śniadanie.  I już niedaleko do Kenory, ostatniego większego miasta (miasteczka?) przed granicą z Manitobą. Zanim tam dojechaliśmy zjechaliśmy na chwilę na parking nad jeziorem. Było gorąco, trzeba było sprawdzić, jak radzą sobie kwiaty Moniki w zamkniętej przyczepie. Na parkingu sporo ludzi, to lato i „long weekend”. Otwieram przyczepę, kwiaty jeszcze żyją. Monika rozmawia z nimi i wyjmuje je na zewnątrz by odetchnęły. Dziewczyny idą nad brzeg jeziora, zdejmują byty i moczą nogi. Woda zimna mimo upału, jak we wszystkich północnych jeziorach. W jednym miejscu, nad brzegiem spory tłumek. Coś tam się dzieje. Okazuje się, że podpłynął tam ogromny żółw (Snapping Turtle). To bardzo niebezpieczne zwierzę. Jednym kłapnięciem uformowanych jak dziób szczęk potrafi odciąć palec. Nie polecam mężczyznom kąpieli nago w północnych jeziorach Ontario. Jakiś turysta zaczyna karmić ogromnego żółwia kawałkami wędliny podawanymi na widelcu. Żółw zachowuje się jak na stołówce. I wcale się nie boi. No ale trzeba ruszać w dalszą drogę. Mamy dziś dojechać do Winnipeg w Manitoba, a tu ciągle jeszcze Ontario. Miasto Kenora, chociaż tak daleko znane jest wielu polskim myśliwym jeżdżącym w te okolice na łosie. Stąd już niedaleko do granicy z Manitoba, tylko 50 km. Przejechaliśmy do tej pory ponad 2000 km. Pamiętam, gdy wracałem kilka razy z zachodu do Toronto i dojeżdżałem do granicy z Ontario czułem się już jak w domu, a to przecież było jeszcze ponad 2 tysiące km jazdy. To są kanadyjskie odległości. Na granicy kończy się szosa nr. 17 i zaczyna dwupasmowa autostrada Trans-Canada nr. 1. Zatrzymujemy się na chwilę w tzw. „Wellcome Centre” gdzie biorę mapę i ruszamy w drogę do niedalekiego już (150 km) Winnipeg gdzie mamy przenocować. Dalsza droga już przez prerie minęła bez przeszkód, poza złapaną gumą w przyczepie. W Calgary zamieszkaliśmy pierwsze dni w apartamencie przyjaciela Mirka Byczyńskiego. On sam wyjechał na dwa tygodnie na wakacje z dziećmi i zostawił nam klucze. Dobrze mieć przyjaciół. Kilka dni później znalazłem czterosypialniowy dom z ogrodem do wynajęcia  i przenieśliśmy się tam. Tak zaczął się mój pięcioletni pobyt w Calgary, ale to już inna historia.
 
Cdn. Marek Mańkowski

Powiązane wiadomości

Comment (0)

Comment as: