Jak pięknie, że może być tak pięknie - Jordania

odcinek 2

To na wielbłądach właśnie spędzamy pół dnia przemierzając pustynne tereny Wadi Rum.
Obszar Wadi Rum zamieszkiwany był od czasów prehistorycznych przez przedstawicieli rozmaitych kultur, w tym starożytnego ludu Nabatejczyków, który przybył z Półwyspu Arabskiego na tereny obecnego południowego Izraela i Jordanii i w III wieku p.n.e. utworzył tam królestwo nabatejskie, włączone następnie do rzymskiej prowincji Arabia.
Ludy zamieszkujące Wadi Rum pozostawiły po sobie liczne ślady takie jak malunki naskalne, petroglify, które będziemy mieli okazję zobaczyć następnego dnia.
Odnaleziono tu 25 tysięcy petroglifów i 20 tysięcy inskrypcji świadczących o tym, że na pustyni Wadi Rum człowiek mieszkał już od przeszło 12 tysięcy lat.
Krajobraz tego regionu Jordanii jest jedyny w swoim rodzaju. Na pejzaż tej pustyni składają się między innymi wąwozy, arkady, klify, osuwiska, jaskinie i – oczywiście – wydmy, a wszystko w czerwono – pomarańczowym kolorze.
Pustynia Wadi Rum została wybrana ponad 10 razy na główną scenerię znanych, wysokobudżetowych produkcji filmowych, takich jak chociażby „Marsjanin”, „Prometeusz” czy „Łotr 1. Gwiezdne wojny – historie.”
W 2011 roku ten obszar chroniony został wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO.
Suniemy sobie przez pustynię na wielbłądach jak w pięknym filmie, pamiętając o tym, żeby zmieniać ułożenie nóg, bo w przeciwnym razie narobimy sobie zakwasów na następny dzień.
Na wielbłądach, na nogach, na kolanach i jak się tylko da docieramy późnym popołudniem do uroczego kanionu, gdzie rozbijamy obozowisku. Tu spędzimy noc. Najpierw jednak Dawid pokazuje nam drogi wspinaczkowe, które wyznaczył na okolicznych skałach.
Justynka wspina się z Dawidem po jednej z nich, a ja patrzę z dumą na moją koleżankę. Pięknie jej się idzie po tej skale, bez wysiłku niemalże. Skupiona, pewnymi ruchami osiąga punkt graniczny.
Wspólnie przygotowujemy kolację, ognisko i gapimy się w gwiazdy. Wieczorem wybieramy się na spacer po pustyni. Jest pięknie, cicho i zupełnie jasno, bowiem księżyc tej nocy świeci mocno. Po raz kolejny doświadczamy radości istnienia. Cóż to bowiem za wyjątkowy przywilej móc patrzeć w niebo bez samolotów, bez miejskiego światła, czyste piękno.
Kolejnego dnia, niespiesznie pakujemy sprzęt biwakowy i wyruszamy w dalszą drogę. Z tego przepięknego kanionu wychodzimy mało znanym przejściem pomiędzy dwiema górami. I choć pisze się to lekko, lekko nie było.
Słońce spowalnia nasze kroki, a pot zalewa mi czoło i oczy, i plecy i chyba naprawdę mam mokre wszystko, łącznie z przygłupim kapeluszem - czapką, która chronić ma mnie od słońca. Ciało w upalnej agonii, ale myśli mam trzeźwe, więc może kapelusz jednak działa.
A myśli są takie – to niemożliwe, że my się prędzej czy później nie zwalimy z jakieś skały, ale ponoć w życiu trzeba komuś zaufać, my zaufaliśmy Dawidowi i ufnie za nim podążamy, bez sprzeciwu wykonując wszystkie jego polecani i z uwagą słuchając jego rad.
Po lunchu wyruszamy na najwyższy łuk Wadi Rum – Burdah.
Przed nami kolejne niemożliwe podejścia, które z każdym krokiem stają się coraz bardziej pewne i śmiałe. Po kilku godzinnym podejściu dostajemy w prezencie przepiękny widok na Wadi Rum o zachodzie słońca.
Parafrazując noblistkę można powiedzieć – Tyle pięknego świata ze wszystkich stron świata. Jest przepięknie, a przecież najciekawsze wciąż przed nami.
Schodzimy już po zmroku, z czołówkami, ocierając się lekko o kamienie. Wieczorem lądujemy w kolejnym beduińskim obozie. Tu spotkamy rozgadanego Polaka, który z entuzjazmem opowiada o właściwościach suszonych muchomorów.
Ciekawe historie, ale my głowy mamy już zajęte następnym dniem, kiedy to wyruszymy na dwudniową, skalną wędrówkę, w czasie której mamy wejście na najtrudniejszy technicznie szczyt Jordanii – Jebel Rum.
Wstajemy o świcie, każdy wielokrotnie sprawdza czy ma wszystko co przyda mu się podczas dwóch upalnych dni i chłodnej nocy. Podstawa to 4 butelki wody, śpiwór i karimata, uprzęż i jedzenie. Najważniejsze jednak jest dobre podejście, nastrój lekki i przyjemny, który nieść nas będzie po nasłonecznionych skałach przez dwa kolejne dni.
Suniemy sobie po tych skałach w pełnym słońcu, trochę na nogach, trochę na kolanach, czekając z ciekawością co przyniesie kolejne podejście.
Czasami chwytając się liny, taśmy czy pomocnej dłoni myślę, że w takich sytuacjach niedoświadczony człowiek polega głównie na pierwotnych instynktach samozachowawczych, trzymając się myśli, żeby sobie krzywdy za bardzo nie zrobić.
Gramolę się po wzgórzach i myślę, że specyficzny to rodzaj rozrywki, a jednak pomimo zmęczenia czuję się odprężona. Mózg nie jest splątany żadnymi niepotrzebnymi myślami, nie tworzy problemów, nie wyolbrzymia spraw. Jestem tu i teraz, a moje myśli skupiają się jedynie na drodze, na ostrożnym stawianiu kroków.
Tu nie można się spieszyć, iść szybko dziarskim krokiem, co pozwala się rozglądać, popatrzeć w olbrzymią pustynną przestrzeń, aż po horyzont przepięknych odczuć.dogs attack car
Dokładnie o zachodzie słońca docieramy na szczyt Jebel Rum – (1734 m n.p.m), dziwiąc się, że to już. Kiedy dzień zleciał? Kiedy droga przeszła? Kiedy strach przed tą wspinaczką minął?…wszystko już za nami.
Wieczór i noc spędzamy u podnóża szczytu, pod gołym niebem.
Rano budzą mnie pierwsze promienie słońca i krzątanie się wokół obozowiska moich współtowarzyszy. Ja jednak leżę gapiąc się w niebo. Nie muszę jeszcze wstawać. Dawid pozwala nam się grzebać, nie pospiesza. Cóż to za cudny człowiek. Zawsze spieszy się, kiedy inni mają czas, zaś zwalnia tempo, gdy inni już chcą gnać.
Leżę sobie obok Marioli i śmiejemy się do słońca.
Tego dnia czeka nas około 20 zjazdów, jakoś trzeba z tej gór zejść, okazuje się, że najprościej i najszybciej, na linach.
Dla mnie to dzień wypełniony lękiem, dla Justyny i Czarka dzień pełen pracy.
To ta dwójka właśnie asekurowała nasze zjazdy, trzymała liny, pomagała ostrożnie zjechać w dół. Bez nich … nie mogło ich nie być na tej wycieczce. Miałam ochotę ich ściskać za każdym razem jak znalazłam się na dole. Z wdzięcznością wyściskam ich wspominając tę wyprawę.
Cały dzień obserwowałam sprawne ręce Dawida, który montował stanowiska zjazdowe, sprawdzał nasze uprzęże, wpinał nas w kubki, karabinki, liny i pomagał zrobić pierwszy krok w dół. Niezliczoną ilość razy z uśmiechem przekładał linę, wydawał komendę – jedziesz - i lekkim opowieściami starał się rozgonić w nas napięcie, które pewnie wyczuwał.
Pomimo tego, że czuliśmy się bezpiecznie, to jednak brak doświadczenia budził w nas strach przed długimi zjazdami.
Asia mówi, że na ostatnim zjeździe na nartach, ludzie najczęściej łamią sobie nogi.
A ja właśnie na ostatnim zjeździe zawisłam na linie nie potrafiąc ruszyć z miejsca. Byłam zła, że nie umiem zapanować nad nerwami i ruszyć we wskazanym kierunku. Wiszę więc po raz kolejny między niebem a ziemią, zupełnie bezwładnie, ciskając przekleństwami w głowie. Mam wskoczyć na jakąś półkę skalną, proste, ale mi nie wychodzi. No to wiszę i wstyd mi strasznie, że dyndam jak podsuszona szynka na haku i nic nie mogę zrobić.

Agata Kusznirewicz
Pegaz Art Production
Radio 7
justynaagata.blogspot.com

 

 

Powiązane wiadomości

Comment (0)

Comment as: