Do Kanady – 62

Z daleka od szosy (214)


Dzisiaj zakończenie cyklu „Do Kanady” To była długa podróż. I w czasie i w przestrzeni. Zaczęła się w roku 1980 na kilku miesiącach w Kanadzie, wiodła przez Polskę, Czechosłowację, Niemcy, Szwajcarię, Włochy i jeszcze raz Niemcy. Opowieść kończę na roku 1990.  Jest to spory kawałek mojej historii życia.

Co działo się dalej? Bardzo wiele. Moja współpraca z polonijną prasą trwa do dzisiaj. Pisałem do „Gazety” „Dziennika”, „Wiadomości”, „Gońca”, nowojorskiego „Dziennika”, wychodzącej w Polsce „Angory”, „Życia”. Powstało wiele felietonów i opowieści. A w życiu prywatnym? Trzy lata po przyjeździe do Kanady kupiliśmy dom, a właściwie townhouse, Marcin, nasz syn skończył szkołę średnią i college w Guelph, zostając inżynierem chemii. Ożenił się, wyprowadził z żoną do Vancouver gdzie mieszka do dzisiaj. Tam też urodził się nasz wnuk Patryk. Z Małgorzatą niestety rozwiedliśmy się po dwudziestu jeden latach małżeństwa, ale pozostaliśmy w zgodzie. Kupiłem i sprzedałem drugi dom, zmieniałem pracę.
Jedna z nich to praca przy instalowaniu security systems w podstacjach światłowodowych w poprzek całej Kanady. Powstała wtedy opowieść „Gdzie Grizlly Mówi Dobranoc”.
Do Polski pojechałem po raz pierwszy po siedemnastu latach. Był to prawdziwy szok, widzieć jak zmienił się mój rodzinny kraj. Powstał wtedy artykuł „Siedemnaście Lat Później”. Jeszcze na początku lat dziewiedziesiątych byłem jednym z założycieli i vice-prezesem Polsko – Kanadyjskiego Klubu Myśliwskiego. Dużo polowałem, zjeździłem całe Ontario i resztę Kanady. Byłem często w Nowym Yorku i na Bermudach, odwiedzałem Chicago. W roku 2005 wyprowadziłem się do Calgary. Wróciłem po pięciu latach, już znowu żonaty do Ontario w roku 2010 i mieszkam tu do dziś. Nigdy nie żałowałem decyzji wyjazdu z Polski na emigrację do Kanady. Małgorzata też chyba nie, ani tym bardziej Marcin. Żadne z nich nie było w Polsce od 1987 roku. U Małgorzaty dużą rolę grała jej obawa przed wysokością i lataniem samolotem. Marcina po prostu nie ciągnęło. Swój lęk wysokości Małgorzata pokonała tylko raz i poleciała ze mną do Vancouver, gdy Marcin miał poważny wypadek na torze wyścigowym na swoim motocyklu. Helikopter zabrał go z toru do szpitala i nie było pewne czy przeżyje.

W tym, że Małgorzata przemogła swój strach i wsiadła do samolotu, wielką rolę odegrały jej przyjaciółki i towarzyszki z kościoła w którym znalazła oparcie i przyjaciół. To Jehovah's Witnesses. Wielu Polaków ma do nich uprzedzenia, niczym zresztą nie poparte, ot po prostu nieznajomość, zabobon i fobia. Do Vancouver poleciały z Gosią dwie jej koleżanki (mama z córką), tylko dlatego by dodać jej otuchy i przemóc strach. Takich związków przyjaźni nie spotkałem w naszych kościelnych parafiach.
Mieszkaliśmy w Vacouver w tym samym hotelu, jeździliśmy tym samym samochodem przez kilka dni pobytu tam, zanim okazało się że Marcin będzie ok. W żadnym momencie nie odczułem w nich fanatyzmu, który polscy chrześcijanie tak często im zarzucają. W żadnym momencie nie próbowały mnie przekonywać do swojej wiary. Zawsze miałem do nich szacunek za prawdziwą dedykację w wierze. Ten wyjazd tylko mnie utwierdził o błędnym pojęciu ogromnej większości Polaków w sprawie Świadków Jehowy. Raczej chrześcijanie powinni się od nich uczyć miłości bliźniego, o której tak często mówią. Może wtedy byli by lepsi i mniej zawistni w stosunku do innych. Cieszę się że Gosia znalazła w nich oparcie i prawdziwą przyjaźń.

Z Małgorzatą i wnukiem w VancouverWracając do mnie, w następnych odcinkach „Z Daleka Od Szosy” opiszę swój kanadyjski rozdział życia, który jest już dłuższy niż lata przeżyte w Polsce.
Cdn.
Marek Mańkowski

 

Zdjęcie #2  Na lotnisku w Toronto, Małgorzaty support group

             #3 Z Małgorzatą i wnukiem w Vancouverprocentowy skład powietrza

 

 

Powiązane wiadomości

Comment (0)

Comment as: