Potrzeba kolejnego przebudzenia

Pisane z pamięci
Spakowali się i pojechali walczyć. Większość z nich już nie żyje.
„Ukraina ma znaczący problem na froncie. Eksperci boją się, że kluczowe linie obrony zostaną niebawem przełamane, a oddziały pogrążą się w szybkim odwrocie. A wszystko dzięki jednostkom [Sił Zbrojnych Federacji Rosyjskiej - ww-w], które rząd w Kijowie od bardzo dawna wyśmiewał.
Na początku Ukraińcy, ale i Zachód zaczęli przedstawiać Rosjan jako całkowicie niekompetentnych. Że to orki, mobiki (…). W tym momencie, kiedy Rosjanie uzyskali przewagę, pojawia się trudne pytanie: jak to możliwe, że ten głupkowaty przeciwnik nagle zaczyna z nami wygrywać? - mówi Onetowi płk. rez. Piotr Lewandowski, wskazując na kilka kosztownych błędów, które popełnili obrońcy:
„Kiedy Ukraińcy odkryli, że ochotnicy się skończyli i że trzeba powoływać ludzi, okazało się, że aparat mobilizacyjny jest nieskuteczny”.
„Trzeba pamiętać, że 50 tys. ludzi, jeżeli chodzi o wojska operacyjne, to mniej więcej tyle, ile na front mogłaby obecnie wysłać cała polska armia.”
„Wielkie straty. Ludzie są zmęczeni i wyczerpani. Wszyscy pamiętamy te obrazki z Ukrainy, gdy samochody wiozące poległych żołnierzy, mijały szpalery klęczących ludzi. Tego już nie ma. To nie tak, że ci ludzie nie są gotowi przed poległymi klękać, tylko po prostu jest ich już aż tylu. To spowszedniało. Nie tylko Zachód się przyzwyczaił do wojny, ale zachodnia Ukraina też ocenia.Wsparcie żołnierzy na froncie jest oczywiście cały czas. Ale ono się zrobiło bardziej takie propagandowo-werbalne. A tam po prostu potrzeba ludzi do walki.”
Płk. rez. Piotr Lewandowski z Centrum Szkolenia Wojsk Obrony Terytorialnej
za: www.defence24.pl, 14 maja 2024
***
Mówi się nie bez racji, iż pierwszą ofiarą wojny jest prawda. Wojna na Ukrainie jest tego doskonałym przykładem. Informacje o stratach, sukcesach i porażkach obu stron na ukraińskim froncie, jakie do nas docierają, są tak jaskrawie produktem propagandowym, iż staje się to śmieszne. Podkreślam w swoich felietonach, iż generalnie powinniśmy być bardzo ostrożni w ocenach wydarzeń historycznych, gdyż nigdy nie wiadomo do końca, czy mamy wystarczająco materiałów dokumentalnych, aby sporządzić jakąś wiarygodną i uzasadnione tezę roboczą. Do tego dochodzi nasza naturalna stronniczość, wynikająca z rozmaitych światopoglądów.
W wypadku wojny na Ukrainie (i tej w Gazie) mamy do czynienie z jakby równoległą wojną propagandową. Równie brutalną, gdyż dążącą do wyłączenia krytycznego myślenia pod sankcją bycia uznanym za … wroga. Kto krytykuje postępowanie Izraela to oczywiście krwiożerczy antysemita. Krytyka Rosji uchodzi w pewnych kręgach (zwłaszcza akademickich) za dowód rusofobicznego zaślepienia. Dla wielu to postawa agresywnego globalizmu, w służbie ‚wiadomo jakich’, ciemnych mocy. Krytyczne podejście do doniesień i ukraińskich wersji wydarzeń automatycznie skutkuje uznaniem za wielbiciela Putina, i w konsekwencji „ruską onucę”. A przyznanie, iż formalno-prawnie kwestia Krymu to m.in. pochodnia zachodniego uznania Kosowa i parcelacji Jugosławii jest zbrodnią.
Karmieni więc jesteśmy propagandą. Prymitywną ale agresywną. Potem się okazuje, że oficjalne wersje to, w najlepszym razie, pobożne życzenia ignorantów pozujących na ekspertów. Na YouTube nadal można znaleźć wypowiedzi geo- polityków, doktorów i generałów, wieszczących upadek - ba, rozpad i nieuchronną klęskę Rosji. Rosja nieuchronnie ‚zdycha’, bo… sankcje! Przemysł - jaki przemysł! Amunicja - lada chwila jej nie będzie! Co chwila ktoś z gestem pogardy stwierdza, że Rosjanie to generalnie kretyni nie umiejący wojować, że poborowi uciekają masowo z frontu itp. A potem płacz, że na wyśmiewanej na youtubowych portalach „Linii Surowikina” wysłani dla politycznej demonstracji, na rzeź, dzielni żołnierze ukraińscy ponieśli potworne straty i w praktyce Kijów pozbawił się zdolności do strategicznej ofensywy.
Teraz okazuje się, że to nie Rosji, a Ukrainie brakuje nie sprzętu, lecz ludzi i żadne dekrety mobilizacyjne nie zakryją faktu, iż setki tysięcy młodych obywateli Ukrainy „zagłosowało” nogami, uchodząc przed poborem, a ostatnio łapankami do armii. Kolejek powracających na przejściach granicznych nie ma. I nie będzie. I nie ma się czemu dziwić.
Obserwując wojnę z daleka, jesteśmy skazani na media. Ale bądźmy ostrożni. W polskiej przestrzeni medialnej ukazuje się tyle propagandowego szlamu, iż ktoś kiedyś z tego doktorat z habilitacją napisze. Wojna trwa już trzeci rok, szans na ukraiński sukces - definiowany jako odzyskanie granic z roku 2014 - nie widać. Ale nadal głosów rozsądku, popartych fachową wiedzą - militarną, historyczną, dyplomatyczną czy gospodarczą - oceniających i wyjaśniających sytuację geostrategiczną polskiej opinii publicznej, jest jak na lekarstwo. W sumie wiarygodni są nieliczni wojskowi - jak cytowany powyżej płk. Piotr Lewandowski, którego rzeczowe oceny można polecać w ciemno. Drugim jest, o ironio, stary „komunistyczny” generał, Leon Komornicki, który czarno nas białym wyjaśnia, w oparciu o naukę wojskową, co i jak się dzieje na frontach na Ukrainie. I dlaczego zapowiadane „sukcesy” nigdy nie były realne. I dopominający się o to, co powinni Polacy robić - na wczoraj! - żeby uniknąć sąsiedzkiej wizyty ze wschodu. Czas na realizm. Najwyższy czas.
WW-W
Comment (0)