•   Wednesday, 22 Oct, 2025
  • Contact

Ontaryjskie przygody - 19

Z daleka od szosy (241)


Wizyta z Polski, cd.
Dotarliśmy do motelu w Wawa po czterdziestominutowym wiosłowaniu. Przenieśliśmy rzeczy do naszego domku, przygotowaliśmy wszystko do wyjazdu następnego dnia i poszliśmy na obiad do restauracji Marka i Tereski. Potem wsiedliśmy w jeepa i zawiozłem dziewczyny do niedalekiego Michipicoten Post Provincial Park nad jeziorem Superior. Wystarczyło przejechać most, pod którym niedawno przepływaliśmy na canoe i po ok. kilometrze skręciłem w prawo w wąską szutrową drogę. Było tu kiedyś ogromne miejsce do biwakowania. Teraz nieczynne już i puste. Zostawiliśmy jeepa na zarośniętym dziką trawą parkingu i dotarliśmy nad piękną plażę. Chociaż powietrze było ciągle ciepłe mimo nadchodzącego wieczoru, to woda w jeziorze była jak zwykle lodowata. Wykąpałem się mimo wszystko. Dziewczyny próbowały też, ale zrezygnowały po wejściu do wody po kolana. Rozpaliłem ognisko z pozbieranych, wyrzuconych na brzeg kawałków drewna. Usiedliśmy na utworzonym przez fale wale piaskowym i czekaliśmy na zachód słońca. Cisza panowała niezwykła, wiatr ucichł, niewielka fala pluskała lekko o piaszczysty brzeg. Te północne tereny mają w sobie coś fascynującego i magicznego. Czuje się tu całą moc przyrody i jednocześnie nierozerwalny związek z nią. Tu nie jesteśmy intruzami, tu jesteśmy częścią tego świata. By to odczuć trzeba tam pojechać. Same słowa tego nie oddadzą. Słońce zabarwiło niebo najpierw na złoto, potem na różowo i wreszcie na czerwono i bordowo. Było tak pięknie jak tylko przyroda może namalować. Żar ognia przygasał coraz bardziej, słońce znikło już za horyzontem. W ostatnim purpurowym blasku dotarliśmy do jeepa. Nie mówiliśmy nic. Nie było potrzeby. Każdy w sobie przeżywał ten niezwykły świat. Wróciliśmy do motelu i zaraz poszliśmy spać. Dzień był naprawdę pełen wrażeń, a jutro skoro świt czeka nas dalsza podróż, tym razem w zupełnie nieznane tereny.
Wyjeżdżamy z Wawa o świcie. Co prawda do miasteczka Marathon jest tylko ok. dwustu kilometrów, ale będę na nieznanym terenie, który widziałem tylko na sztabówce (to taka dokładna mapa topograficzna), a właściwie na kilku połączonych razem. Teraz można to obejrzeć na zdjęciach satelitarnych. Wówczas były one bardzo rozmyte i niewyraźne. Po godzinie ósmej wjeżdżamy do Marathon. Populacja niewiele ponad trzy tysiące mieszkańców. W odległości 40 km na wschód znajduje się kopalnia złota. W małym sklepiku kupiłem wodę do picia na kilka dni. Co prawda zawsze mam na wszelki wypadek tabletki do odkażania wody z jeziora czy potoku, czy nawet z kałuży, ale każdy, kto spróbował takiej odkażonej wody nie będzie się do niej garnął, chyba, że musi. Pogoda była jak wymarzona. Niebo z pierzastymi obłokami, niezbyt gorąco, ale i nie zimno. Jedziemy szutrową drogą na północ od Trans-Canada H-wy. Mija dziesięć kilometrów, dwadzieścia, czterdzieści. Po prawej stronie pojawia się rzeka. Przejeżdżamy nad nią po dziwnym moście (dwie potężnej średnicy rury przysypane żwirem. Zatrzymuję się, sprawdzam mapy. Jadę jeszcze kilkanaście kilometrów. Wydaje mi się, że widzę zarośniętą drogę, a właściwie ścieżkę odchodzącą w stronę rzeki. Zostawiam przyczepę na drodze i wjeżdżamy tam. Może to kiedyś była droga, teraz na pewno już nie jest. Łamię małe drzewka zderzakiem by przejechać dalej. Wydaje mi się, że słyszę rzekę. Nagle hamuję ostro. Z przodu strome urwisko. Owszem znalazłem rzekę, ale dostać się do niej to chyba tylko na spadochronie. Widać, że było tu przed laty jakieś obozowisko. Leżą zardzewiałe części żelazne nie wiadomo, od czego. Wszystko to stare, musi mieć dziesiątki lat. Udaje mi się zawrócić. Nie zaczepiam jeszcze przyczepy, chcę najpierw znaleźć jakieś miejsce do biwakowania. Po kilku nieudanych próbach przejazdu przez zarośla nagle maska jeepa staje nad płynącą wodą. Płynie po drobnych kamieniach. Widać wyraźnie dno. Nie jest głęboko, może 20 cm. Dziesięć metrów dalej, porośnięta gdzieniegdzie niskimi krzakami wysepka. Decyduję się. Wracamy po przyczepę i razem z nią przejeżdżam przez wodę na wyspę. Jest już po południu, ale nie dużo. Rozbijam dwa namioty. Dziewczyny układają z kamieni palenisko. Drewna na ogień nie brakuje. Leży tego mnóstwo, naniesione przez nurt rzeczny. Zostaniemy tu kilka dni. Ela ma doświadczenie z namiotowych campingów, jest doskonale zorganizowana. Asia pomaga jej w urządzeniu naszego małego obozowiska.
Cdn.
Marek Mańkowski

Powiązane wiadomości

Comment (0)

Comment as: