Peryferie A.D. 2025?

Pisane z pamięci
Bieżący rok odpowie na pytanie, kto stanie się głową Państwa Polskiego na następne pięć lat w kluczowym momencie naszych dziejów najnowszych. Post-zimnowojenny ład międzynarodowy odchodzi na śmietnik, a nowy będzie najwyraźniej kształtowany w tradycyjnym - historycznie złowróżbnym dla interesów i w ogóle, samego istnienia suwerennej Polski - modelu „koncertu wielkich mocarstw”. To Trump, Xi i Putin będą rozstrzygać o kształcie i o treści relacji między wielkimi tego świata i ich klientami. Do niedawna bycie ‚klientem’ USA dawało nam jakieś iluzje bezpieczeństwa, wobec odradzającej się w imperialnych ambicjach Rosji. Dziś przypomina się w tym kontekście sławne (choć czasem kwestionowane) dictum H. Kissingera: - „It may be dangerous to be America's enemy, but to be America's friend is fatal.”
Swego czasu to Paderewski był ‚gwarantem’ przyjaźni Ameryki. A dziś? Tak gwoli przypomnienia - przyjaciółmi USA byli i Wietnam Południowy, i Szach Iranu, i demokratyczny Afganistan, i Kurdowie. Są powody do niepokoju?
Głowa Państwa Polskiego na arenie międzynarodowej nie znaczy nic. Absolutnie nic. I nie ma znaczenia, jak sama siebie winduje i promuje. Owszem, ma duże zdolności kompromitacji Państwa. Tu akurat ‚bigos’ Komorowskiego gaśnie przy Dudzie zapraszającym Netanjahu!
Z woli politycznych decydentów polskiej polityki funkcja Prezydenta RP jest funkcją zastępczą, polityczną nagrodą pocieszenia. Jest to jednakże nadal reprezentacja Państwa i ma do spełnienia ważne funkcje. Popatrzmy zatem, kogo w wyborcze szranki tegorocznej gonitwy wystawiają ci sami, od dekad, decydenci. Prezydent Warszawy bez samodzielnego partyjnego zaplecza - lecz mówiący po francusku, oraz historyk-funkcjonariusz państwowy, bez żadnego samodzielnego poparcia i politycznego profilu. Pomijam może ambitny, i nawet ciekawy, polityczny margines, jak Pan Mentzen z Konfederacji. Oczywiście, był jeszcze niedawno fetowany w „poważnych” mediach Hołownia, ale z tej komedii już zrezygnowano.
Ku pocieszeniu serc. Dziesięć lat temu, w styczniu roku 2015, pod złośliwie-żartobliwym tytułem, tak dla Państwa pisałem o perspektywach prezydenckiej kampanii. Skreślałem stronniczo Radka z Chobielina. Dekadę później członkowie PO potwierdzili moje odczucia, że „bywać” w wielkim świecie a „być” poważnym politykiem to dwie różne kwestie. Co do A. Dudy chyba tak bardzo się nie myliłem.
WW-W
"Szpital na peryferiach A.D. 2015”?
Pisanie o polskiej polityce jest dla obserwatora oddalonego od kraju zajęciem coraz bardziej ryzykownym. Publicystyka to w końcu zajęcie poważne, bo czytają ją ludzie, którym dobro ich kraju leży na sercu. Tymczasem wydaje się, iż osoby odpowiedzialne za kształtowanie życia politycznego w Polsce zdecydowały się na formułę kabaretową bądź telenowelę. Okazja nadarzyła się zresztą wspaniała - nadchodzą wybory prezydenckie.
Znaczenie prezydentury w polskim systemie prawnym jest znaczne, choć niezbyt klarowne. Prezydent ma sporo swobody przy tworzeniu rządu, może również, gdy chce, rządowi sporo spraw utrudniać. System wytworzony w okresie frakcyjnych walk o władzę w “obozie lewicy” nadal funkcjonuje, choć za czasów premierostwa Tuska znaczenie prezydentury starano się marginalizować. Najpierw w wojnie z L. Kaczyńskim, a potem, kiedy Donald Tusk uznał, iż tylko premierostwo daje pełną władzę w “Partii i Państwie”. Tuskowe zredukowanie prezydentury do stróżowania “przy żyrandolu” było jednym z elementów jego gry o władzę absolutną. B. premier nie ukrywał swego nastawienia, zgodnie z zasadą: - “bo ja w ogóle lubię stawiać rzeczy jasno!”. Wybór Komorowskiego oznaczał wasalizację “dużego Pałacu” wobec “małego”.
(…) Tak czy inaczej, już dziś opozycja powinna na głowie stawać, aby jej kandydat był osobą doskonale znaną, i obecną wszędzie gdzie koncentruje się uwaga elektoratu. Rządzi zasada “name recognition”. Tymczasem w przypadku PiS wydaje się, iż Prezesowi chodzi jedynie o demonstrację swego oporu wobec istniejącej koalicji, bez rzeczywistej determinacji sięgnięcia po władzę. To Prezes Kaczyński powinien stawać do wyborów. Kim bowiem jako polityk jest Pan europoseł Duda? I kim byłby w tandemie z szefem PiS, nawet gdyby wygrał wybory? Kustoszem muzeum ś.p. Lecha Kaczyńskiego czy asystentem Prezesa?
Całkowity kabaret z wyborów prezydenckich zrobić jednak zamierza SLD. Partia postawiła na … blondynkę! To, że wewnątrz tej formacji postkomunistycznych aparatczyków, ich dzieci oraz oportunistów nowego typu trwa ostra walka o stołki, nie jest zaskoczeniem. Była to jednak formacja, która zdawała się zdolna sięgać nadal po władzę, choćby w kombinacjach koalicyjnych. Decyzja desygnowania do wyborów prezydenckich byłej asystentki Kwaśniewskiego i Millera, kiedy Polska stała się właśnie dosłownie krajem frontowym NATO i stoi wobec wielorakich, bardzo poważnych zagrożeń jej bezpieczeństwa, każe zadać pytanie o zdrowie psychiczne liderów SLD.
Radosław “Radek” Sikorski z Chobielina chciał być swego czasu Prezydentem, żeby nim “być” i dzięki temu ew. “bywać” w eleganckim świecie. Jednakże miał wówczas za sobą i staż w rządzie, i – wtedy jeszcze – opinię doświadczonego polityka z przyszłością. (…) Może jednak ktoś naukowo wyliczył, iż operacja zrobienia z ośrodka władzy RP miejsca dla kręcenia telenoweli ma szanse powodzenia. W końcu, jeśli Kazik M. (ten od Izabelli) mógł być premierem….
WMW
Comment (0)