W poprzek Kanady – 24

Z daleka od szosy (274)


Pojechałem znowu przez Calgary gdzie zatrzymałem sie na nocleg na dwa dni by zregenerować siły. Z mieszkającym tam przyjacielem, Mirkiem Byczyńskim zwiedziliśmy kilka barów. Najbardziej podobał mi się kowbojski bar niedaleko stadionu rodeo. Byli tam prawdziwi kowboje i „squer dancing” i prze- sympatyczne dziewczyny w kowbojskich kapeluszach i takich figurach, że serce stawało na sam widok. W ciągu dnia zwiedziłem centrum Calgary. Jest tam ulica w dystrykcie handlowym przeznaczona tylko dla pieszych, na której stały najdziwniejsze na świecie... krowy. Były to naturalnej wielkości figury w najróżniejszych kolorach i pozach. Niektóre ubrane i umalowane, inne z siodłem.
Był to pokaz wizji jakiegoś artysty kowboja. Stąd się chyba wziął późniejszy pomysł z figurami łosi w Toronto. Wędrując sam ulicami w centrum miasta, zaszedłem na małą uliczkę gdzie na rogu stał stary indianin. Twarz pomarszczona, orli nos, ubranie wytarte, jak z obrazu. Indianin zagadał do mnie niespodziewanie. Chociaż wyglądał na biednego i bardzo starego, w oczach miał blask i siłę. Nie prosił o pieniądze jak się to zdarza na ulicach Toronto. Mówił prawie pół godziny i to był niezły szok. Czemu zaczepił właśnie mnie? Nie wiem. Co mówił? Nie mogę i nie chcę powiedzieć. Ale było to niezapomniane przeżycie. Powrót do Toronto minął bez przeszkód, jeśli nie liczyć jeszcze jednej przedziwnej przygody... a właściwie dwóch.  
Jazda przez prerie minęła szybko i znowu wjechałem w Ontario. Tu droga często wije się pomiędzy górami. Jechałem szybko. Za szybko. Na jednym z zakrętów minął mnie jadący z naprzeciwka radiowóz. Nie miałem szansy go wcześniej zobaczyć. To nie prerie. Na liczniku miałem ok 130 km/godz. Szosa była tu wąska, kręta i wśród skał. Radiowóz nie miał gdzie zawrócić. Moją szansą była jakaś boczna droga, w którą mógłbym skręcić i się schować. Niestety takiej drogi nie było i wkrótce zobaczyłem w lusterku błyskające światła. Stanąłem. Policjant podszedł, zapytał skąd i dokąd jadę, popatrzył na mnie i... dał mi ostrzeżenie zamiast mandatu. Jadę dalej, do domu jeszcze ok. 1500 km. Prawie 100 km przed Thunder Bay stała się jedna z dziwniejszych przygód. Jakie zwierzę można spotkać na drodze na północy Ontario? Łosia, wilka, niedźwiedzia, jelenia? To nie było żadne z tych zwierząt, gdy wyjeżdżając szybko z zakrętu wśród skał musiałem ostro hamować by nie wpaść na to, co stało na drodze.
W pierwszej chwili myslałem, że mam omamy, w drugiej złapałem aparat fotograficzny i wysiadłem zrobić zdjęcia. Na środku drogi, przed samochodem stały dwa ogromne strusie. Tak strusie. Gdy w Thunder Bay zadzwoniłem do firmy i powiedziałem, co się wydarzyło, szef kazał mi natychmiast odstawić narkotyki i pójść spać do hotelu. To jednak nie była halucynacja. Okazało się, że w okolicy Thunder Bay jest farma, na której hodują te wielkie ptaki i dwa z nich po prostu uciekły. Następnego dnia ruszyłem w dalszą drogę. Nie musiałem się spieszyć. Niedaleko Thunder Bay mignęła mi tablica z informacją o kopalni ametystu. To mój kamień. Niewiele myśląc skręciłem. To było ok. 20 km szutrową drogą. W pewnym momencie zobaczyłem tablicę z napisem, że od tego miejsca nie można się zatrzymywać i zbierać kamieni. Oczywiście zaraz się zatrzymałem i znalazłem najpiękniejszy kamień w mojej kolekcji. Długo później leżał przy stawie w moim ogrodzie. Jako jedyna rzecz został podzielony, rozłupany na pół, gdy rozchodziłem się z dziewczyną.
Był zmierzch, gdy dojeżdżałem do Sault Ste. Marie. Znowu zatrzymała mnie policja. Przemiła policjantka zapytała gdzie jadę i gdy usłyszała, że do Toronto, radziła zostać na noc w Sault Ste. Marie ze względu na niebezpieczeństwo łosi na drodze. Mandatu znowu nie dostałem. Ale to już było tylko 700 km do domu a tam czekała stęskniona dziewczyna, więc nie posłuchałem rady. Za Sault Ste. Marie była już noc i zaczęło lać. Ustawiłem się moją osobową Toyotą Camry w konwoju ciężarówek z USA, jako trzeci. Początkowo wielka ciężarówka jadąca za mną próbowała najeżdżać blisko na mój zderzak by mnie wygonić z konwoju, ale nie zrezygnowałem. Te dwie wielkie maszyny z przodu to było najlepsze zabezpieczenie przed łosiami czy jeleniami. Gnaliśmy tak przez noc 120 km/godz. z widocznością prawie zerową od pyłu wodnego wzbijanego przez cieżarówki.
Po prawie dwustu kilometrach takiej zwariowanej jazdy cieżarówki zwolniły i zjechały na parking przy małej restauracji, nawet nie wiem gdzie. Zjechałem też. Nie miałem zamiaru zrezygnować z ochrony, jaką mi dawały. Gdy wszedłem do środka wielki facet z brodą podszedł do mnie z kubkiem gorącej kawy i podal mi do wypicia. To był jeden z amerykańskich kierowców, za którymi jechałem. Powiedział: trzymaj jak do tej pory, nie martw się o łosie czy jelenie, doprowadzimy Cię bezpiecznie do Sudbury. Ci kierowcy zauważyli co robię i pomogli mi. I niech ktoś narzeka na ciężarówki. To wspaniali ludzie. Do Toronto dojechałem nad ranem. Teraz kilka dni odpoczynku zanim ruszymy znowu, tym razem na Wschód, gdzie Halifax i Prince Edward Island i Atlantyk...
Cdn
Marek Mańkowski
 

Powiązane wiadomości

Comment (0)

Comment as: