W poprzek Kanady – 25

Z daleka od szosy (275)
W międzyczasie spotkałem prawdziwego indiańskiego szamana. To był bardzo mądry człowiek. Nie mądrością uniwersytetu, ale życia. Rozmawiałem z nim długo, ponad trzy godziny. Pytałem go o to spotkanie w okolicach Darwin. Wiedział o tym. Skąd? Nie wiem. Szaman mieszkał w Ontario w okolicach Hamilton. Jak dotarła do niego ta wiadomość? To było może dwa dni po moim powrocie. Piwnica szamana była zapełniona ziołami w większości podwieszonymi u sufitu na belkach. Niespotykany odurzający zapach. „Zostałeś Dobrym Duchem” – powiedział – „Za twoją przyczyną już działy się dobre rzeczy, uratowano nawet dwa życia”. Nie powiedział jednak nic więcej. Dostałem od niego woreczek ze skóry jelenia z „lekami” i wielką papierową torbę z ziołami, które miały przynieść zdrowie i spokój mojemu domowi. Nie wziął żadnych pieniędzy…
Pamięć bywa zawodna. Kiedy napisałem w ostatnim odcinku, że następna wyprawa była na wschód, myliłem się. To nastąpiło dopiero w listopadzie. Lato zeszło mi na innych projektach. Instalacja samych podstacji opóźniała się i na Wschód wyruszyliśmy dopiero późną jesienią. W międzyczasie miałem jeszcze dwa krótkie wyjazdy na Zachód by usunąć pewne usterki systemu. Jeden z nich to wyjazd do Saskatoon. Otrzymaliśmy wiadomość, że w podstacji w Saskatoon zablokowały się drzwi do wszystkich unitów.
Elektrykom 360 NETWORK, głównego inwestora, udało się otworzyć drzwi do pomieszczenia technicznego, ale mimo trzech dni poszukiwań nie udało im się znaleźć przyczyny zablokowania pozostałych sześciu drzwi. Znowu na szali stała wiarygodność kompanii. Problem był jeszcze taki, kto odpowiadał za awarię, czyli prosto mówiąc na czyj koszt odbędzie się naprawa.
360 NETWORK, kompania z bilionowym budżetem dbała o swoje pieniądze. Jeśli przyczyną była awaria naszego systemu, trzeba będzie ponieść tego koszt. No, ale to była sprawa mojego szefa i ich. Ja miałem pojechać i usunąć problem. Miałem już wtedy opinię w obu firmach dobrego „trubleshooter” i „mission imposible man” po ostatnim wyczynie i wariackiej jeździe przez kontynent.
Plan był taki, że leciałem samolotem do Winnipeg, tam miałem spotkać przedstawiciela 360 NETWORK, głównego managera kontroli jakości i razem z nim pojechać samochodem firmy do Saskatoon. Dystans prawie 800 km przez prerie to niewiele. Powód był taki, że po drodze mieliśmy sprawdzić jeszcze kilka podstacji, co do których firma miała pewne wątpliwości.
Lot do Winnipeg rejsowym samolotem minął szybko. Na lotnisku czekał na mnie Barry Trump, manager kontroli jakości 360 NETWORK. Mimo wysokiego stanowiska w ogromnej firmie, Barry okazał sie typem trapera i człowieka, który potrafi sobie radzić. Przyjechał po mnie ogromnym nowym firmowym pick-up-em, czyli półciężarówką. Barry mieszkał na stałe w Manitobie i jego rodzina od kilku pokoleń miała wieką farmę na rozległych preriach. Od niego dowiedziałem się trochę o stylu życia na kandyjskich preriach. Jedną z ciekawostek była masa półciężarówek jakie można tam zauważyć. Jasne, że są to najwygodniejsze samochody w gospodarstwie rolnym, ale okazuje się, że tam na preriach żadna dziewczyna nie spojrzy nawet na chłopaka, który nie ma „pick-up truck”. Tak, tak, nie Ferrari czy Mercedes, ale właśnie pick-up stanowi tam o pozycji.
Ruszyliśmy z Barrym w drogę. Okazał się przesympatycznem kompanem i wiele mi opowiadał o życiu na preriach. Kolejne podstacje, które mijaliśmy okazały się sprawne i błąd wynikał z niewłaściwego operowania systemem. Jak na razie nasza firma zdawała egzamin na piątkę, a raczej szóstkę według kanadyjskiego systemu. Mieliśmy też ciekawą przygodę. Już po wjechaniu na drogę nr 16 za Portage La Prairie znaleźliśmy się w zasięgu burzy. Na rozległej jak okiem sięgnąć przestrzeni przewalały sie i kotłowały potężne zwały chmur. W radiu podawano ostrzeżenie o tornado.
W pewnym momencie Barry powiedział bym spojrzał do tyłu. Obejrzałem się i nagle poczułem jak na filmie. Dwa potężne tornada dotykające ziemi, czarne i wijące swoimi trąbami jak wściekające się słonie gnały w naszym kierunku. Bardziej ciekawy niż przestraszony, spojrzałem na Barry’ego, który prowadził samochód. Nie robiło to na nim wrażenia. Przyspieszył tylko i gnaliśmy ok. 140 km/godz. Tornada poszły w pewnym momencie w bok od szosy i znikły za horyzontem. Za to pokaz burzowych chmur trwał nadal. Wgląda to zupełnie inaczej niż gdzie indziej, bo na płaskiej przestrzeni widoczność jest niczym nieograniczona.
Cdn. Marek Mańkowski
Comment (0)