W poprzek Kanady – 35

Z daleka od szosy (285)


Budzik zadzwonił o 05:00. O godz. 06:00 byliśmy już w drodze. Postanowiłem po drodze zajechać jeszcze na chwilę na Prince Edward Island. Był tam przecież teraz most nad oceanem i nie mogłem przepuścić takiej okazji by tego nie zobaczyć. Wyspa Księcia Edwarda znana jest chyba przede wszyskim z książki „Ania z Zielonego Wzgórza”. Ja jej co prawda nie czytałem, ale wszystkie dziewczyny i kobiety, które znałem czytały. To była ich biblia. Pogoda była paskudna. Śnieżyca, silny boczny wiatr, zaspy na autostradzie i goły lód. Miejscami, gdzie zdążyły przejechać solarki, roztopiona breja zalepiała bieżniki opon. W takiej sytuacji szerokie opony terenowego samochodu nie są najlepsze. Zwłaszcza, gdy jedzie się ponad 100 km/godz. Miałem chwilę dużego strachu, gdy wyprzedzając wielką cieżarówkę, poczułem jak koła tracą przyczepność i wiatr znosi nas pod koła naczepy. Na szczeście w tym momencie skończyła się solna breja, na śniegu koła dostały lepszą przyczepność i wyciągnęły nas z biedy. W Truro śnieg się na szęście skończył i mogłem przyspieszyć. Zaraz za granicą z New Brunswick skręciłem na Melrose szosą nr 16. Mimo silnego wiatru most nie był zamkniety, co się podobno często zdarza, bo silny huragan mógłby zdmuchnąć nawet wyładowaną ciężarówkę. Wjechaliśmy na most. To było imponujące przeżycie. W dole fale oceanu, który tego dnia był bardzo wzburzony, zupełnie inny niż wczoraj, stwarzały wrażenie nierealności. Zwłaszcza, gdy w pewnym momencie nie widać było żadnego brzegu. Tylko ocean i most. Niesamowite wrażenie. W dali zamajaczyła wreszcie wyspa. Zaraz przy zjeździe z mostu, skansen. A w nim pomnik Ani z Zielonego Wzgórza i oczywiście sklepiki z pamiątkami. Kupiłem swojej dziewczynie piękne wydanie tej książki i kilka innych pamiątek. Walery też coś wziął dla żony, zrobiliśmy parę zdjęć z Anią i jedziemy w drogę powrotną. Nie mamy czasu na zwiedzenie zaśnieżonej wyspy. Jedziemy tym razem prosto do Toronto a to jeszcze szmat drogi, prawie 1600 km. Przy wjeździe z powrotem na most niespodzianka. Trzeba zapłacić 32 dolary. Nigdzie nie było napisane przy wjeździe na wyspę, że trzeba będzie zapłacić by ją opuścić. No ale nie ma wyjścia. Chyba, że zostaniemy co nie wchodzi w rachubę. Można popłynąć promem, ale cena mniej więcej taka sama. O godz. 19:30 docieramy do St. Foy w Quebec i spędzamy godzinę na podstacji uzupełniając oprogramowanie. Potem jeszcze pół godziny w Villeroy (21:30 do 22:00) i godzinę później w Drummondville (23:00 do 23:30). Prosto z Drummondville jedziemy 670 km do Toronto i Mississauga. Jesteśmy tam o godz. 07:00. To była długa jazda, Wschód zakończony. Teraz czeka nas jeszcze północne Ontario i Góry Skaliste i jeszcze raz prerie. Przygoda trwa.
W piątek przyszła niespodziewana wiadomość, a właściwie ultimatum. Przez nadchodzący weekend musi zostać zainstalowany nasz security system w podstacji w Detroit. Sama instalacja to nie problem. Odległość też nie tak duża. Raptem 400 km od Mississauga. Problem jest w tym, że do pracy w Stanach potrzebne jest zezwolenie na pracę, a tego w żaden sposób nie da się tak szybko załatwić. Jest piątek, południe i weekend za pasem. Części, podzespoły, kable, komputery i narzędzia są przygotowane na kolejną trasę, tak więc z pakowaniem nie ma problemu, wystarczy kilka godzin by przystosować to do podstacji w Detroit. Wprowadzenie odpowiedniego dla Detroit programu na laptop to pestka dla Walerego, naszego firmowego programisty. Niestety muszę pojechać sam. Za duże ryzyko na granicy. Zresztą Walery nie ma paszportu ani obywatelstwa kanadyjskiego. Najważniejsze to teraz wynająć osobowy samochód. Jedziemy z szefem do AVIS na rogu Huriontario i Burnhamthorpe w Mississauga. Szef zdenerwowany. Chyba coś przegapił i dlatego stworzyła się ta sytuacja.
Cdn. Marek Mańkowski

 

Powiązane wiadomości

Comment (0)

Comment as: