Lato w Toronto

My Way - przewodnik po Toronto Ani Drutis

Niektórzy mówią, że Toronto zimą to Nowy Jork w wersji kanadyjskiej, ale latem… to zupełnie inna bajka. To miasto, które nie zasypia, tylko opala się, grilluje, tańczy i pływa – wszystko naraz. Ale zanim podpowiem, gdzie warto rozłożyć koc i gdzie smakuje najlepszy arbuz z chilli, opowiem Ci, jak to się w ogóle zaczęło. Bo lato w Toronto ma długą, niekiedy absurdalną, niekiedy wzruszającą historię.
Zacznijmy od tego, że Toronto nie zawsze było miejscem letnich rozkoszy. W XIX wieku bardziej przypominało błotniste skrzyżowanie rybackich chat i wojskowych koszar niż wakacyjny raj. A jednak już wtedy – kiedy tylko znikały ostatnie śniegi – nadciągały tu rodziny z Anglii, ciotki z Nowego Jorku i kuzyni z Filadelfii. Nie po to, żeby zwiedzać CN Tower (jeszcze jej nie było), ale by złapać oddech znad jeziora, spędzić lato z rodziną lub wyleczyć kaszel w „świeżym, kanadyjskim powietrzu”.
Nie były to jednak podróże lekkie i przyjemne. Na przykład John Howard, pierwszy architekt Toronto, jechał latem z Colborne Lodge w High Parku do swojej drugiej posesji przy dzisiejszym St. Lawrence Market… cały dzień. A mówimy o odległości nie większej niż 10 km. Dziś pokonasz ją na rowerze w 25 minut, chyba że wpadniesz po drodze na lemoniadę.
Wakacyjne życie miasta zmieniało się z dekady na dekadę. Na początku XX wieku powstały pierwsze miejskie plaże – Kew Beach i Sunnyside – a panowie w trykotach i panie w haftowanych parasolkach rozstawiali kosze piknikowe i termosy z herbatą. W tamtych czasach nawet leżenie na trawie wymagało gorsetu.
Do tego dochodził transport. Jeśli ktoś myśli, że TTC czasem dziś się spóźnia, to warto przypomnieć, że pierwsze tramwaje ciągnęły konie – które, jak nietrudno się domyślić, nie znosiły upałów. Gdy temperatura przekraczała 30 stopni, konie zatrzymywały się pod drzewami i nie chciały iść dalej. Dziś – zamiast końskiego kaprysu – mamy klimatyzację i opóźnienia techniczne.
Ale Toronto się uczyło. Z każdym latem stawało się coraz bardziej gościnne. Gdy w 1929 roku otwarto hotel Royal York – największy hotel Imperium Brytyjskiego – było jasne, że miasto chce przyciągać nie tylko kuzynów z Nowego Jorku, ale także prezydentów, aktorów i zakochanych podróżników. Dziś Royal York nadal stoi, choć goście częściej robią tam selfie niż piją herbatę z mlekiem o piątej.
Letnia moda? To temat na osobny festiwal. W XIX wieku – jeśli kobieta pokazała łydkę – mogła zostać upomniana przez policjanta. Dziś lato w Toronto to sezon na wszystko: od sandałów z cekinami po dresy z brokatem. Styl torontoński nie zna ograniczeń – podobnie jak jego lato.
Jeśli chodzi o atrakcje, to naprawdę trzeba mieć dobrą kondycję… psychiczną, żeby wszystko ogarnąć. W lecie miasto zamienia się w niekończący się maraton wydarzeń: festiwale jazzowe w Beaches, teatr na trawie w High Parku, kina plenerowe na dachach, śniadania z jogą nad jeziorem. Nie wspomnę już o festiwalach jedzenia, które odbywają się dosłownie wszędzie – od Greektown po Chinatown.
Letnie jedzenie zasługuje na osobny akapit. Kiedyś był to kurczak z rożna na rodzinnym grillu i ogórki kiszone z wiadra na St. Lawrence Market. Dziś możesz spróbować dosłownie wszystkiego: tacos z mango, japońskiego deseru kakigōri, smażonych pączków z popcornem, pho z wietnamskiego wózka i bubble tea o smaku lawendy z lodem z suchym lodem (serio). Uliczne jedzenie to letnia religia – szczególnie na Kensington Market i w Queen West.
A co z hotelami? Toronto oferuje dziś wszystko – od historycznych perełek po ekologiczne hotele na dachu z widokiem na CN Tower. Ale to, co naprawdę się zmieniło, to sposób, w jaki ludzie nocują. Kiedyś: pensjonat u pani Kowalskiej na Roncesvalles, gdzie śniadanie dostawało się razem z opowieścią o Janie Pawle II. Dziś: apartament przez Airbnb z jacuzzi na balkonie i hasłem do Wi-Fi: “Moose123”.
Toronto to też baza wypadowa – latem można rano popłynąć promem na wyspę, po południu pojechać do Niagara-on-the-Lake na lody z winnicy, a wieczorem wrócić na rooftop bar z muzyką na żywo. W porównaniu do czasów, gdy pokonanie 10 kilometrów zajmowało dzień, to jakbyśmy wynaleźli teleport.
Jeśli szukasz miejsca, gdzie naprawdę czuć lato – wystarczy, że spojrzysz na torontońskie plaże. Mało kto wie, że miasto ma aż 11 publicznych plaż, z czego kilka posiada certyfikat Blue Flag, przyznawany tylko najczys- tszym kąpieliskom na świecie. Kiedyś nad jezioro chodziło się z ręcznikiem i kanapką z jajkiem, dziś – z planszówką, głośnikiem Bluetooth i psem w kapoku.
Najpopularniejsze to Woodbine Beach, Cherry Beach i Hanlan’s Point – ta ostatnia zresztą słynie z liberalnego podejścia do stroju. Ale są też plaże ukryte, kameralne, idealne na piknik o zachodzie słońca – jak Gibraltar Point. Można na nich nie tylko odpoczywać, ale też pływać kajakiem, wypożyczyć SUP-a (stand-up paddleboard) czy po prostu wsłuchać się w fale. Dla bardziej zorganizowanych – każdego lata odbywają się zawody dragon boatów, czyli długich łodzi wioślarskich z tradycją sięgającą Chin.
Toronto Islands, czyli grupa 15 wysp oddzielonych wąskimi kanałami, to letnia oaza miasta. Dostać się tam można w kilkanaście minut promem z Harbourfront, a na miejscu czeka świat bez samochodów, za to z rowerami, piknikami i ciszą, jakiej nie znajdziesz nigdzie indziej. Możesz wypożyczyć rower tandemowy, kajak albo po prostu rozłożyć koc. Dla dzieci – Centreville Amusement Park, dla dorosłych – spokój i lemoniada. I tylko mewy są takie same od stu lat – bezczelne i zawsze głodne.
W letnim Toronto nie można zapomnieć o miejskiej zieleni. W granicach miasta znajduje się ponad 1 500 parków – od mikro-skwerów po ogromne tereny zielone jak High Park (159 hektarów). Najnowsze statystyki mówią, że Toronto dysponuje ponad 1 000 kilometrami ścieżek rowerowych i pieszych, które łączą dzielnice, parki i brzegi jeziora. Jeszcze 30 lat temu rowerzyści w centrum byli rzadkością – dziś to normalność, także dzięki systemowi Bike Share Toronto, który latem bije rekordy wypożyczeń.
Jeśli natomiast chodzi o zakwaterowanie, to Airbnb w Toronto to obecnie ponad 17 tysięcy aktywnych ofert, z czego znaczna część jest rezerwowana na miesiące letnie. Dla niektórych to szansa na nocleg z widokiem na CN Tower, dla innych – inspiracja, jak urządzić swoje własne mieszkanie w stylu „Toronto industrial meets IKEA hacker”.
Nie byłoby lata bez wakacyjnej miłości. W Toronto też się zakochuje – i to często. Czasem to spojrzenie przy kawie na patio w Kensington Market, czasem wspólny taniec pod sceną na festiwalu w Christie Pits, a czasem… drobna pomyłka w kolejce po frytki z truflami, która kończy się ślubem. Sama byłam świadkiem zaręczyn w trakcie letniej wycieczki, którą prowadziłam. To było w okolicach jeziora, podczas prywatnego spaceru, między jednym żartem a drugim. Powiedzieli sobie “tak”, a ja… miałam łzy w oczach.
Statystyki? Trudno zmierzyć poziom wzruszeń, ale są pary, które wracają tu co roku – nie dla CN Tower, ale dlatego, że właśnie tu powiedzieli sobie „cześć” i nigdy już nie powiedzieli „żegnaj”.
I choć Toronto to nie Paryż, a ja nie mam beretu ani bagietki, wiem jedno: lato w tym mieście potrafi zrobić z człowiekiem rzeczy nieprzewidywalne. Można się tu zakochać – w kimś, w sobie, w zapachu rozgrzanego asfaltem Queen Street… albo po prostu w Toronto.
Jeśli masz ochotę spróbować –skontaktuj się ze mną. Toronto Cię nie zawiedzie…. ani ja ;)
Anna Drutis
Twój Przewodnik po Toronto
647-772-7060
anadrutis@gmail.com

 

Powiązane wiadomości

Comment (0)

Comment as: