Zawód: Torontończyk

My Way - przewodnik po Toronto Ani Drutis
Miasto, które jeszcze sto lat temu pachniało węglem, smarem i drukarską farbą, dziś pachnie raczej kawą z sieciowej kawiarni i napięciem generowanym przez niepewność jutra. Praca w Toronto przeszła długą drogę – od rękodzielników i robotników budujących koleje, przez epokę złotych etatów w firmach rodzinnych, aż po dzisiejszy świat kontraktów, gig economy i cyfrowej nieprzewidywalności. W tym wszystkim pozostaje jedno pytanie: kim trzeba być, żeby nie tylko w tym mieście pracować, ale rzeczywiście tu żyć?
W 2024 roku liczba miejsc pracy w Toronto przekroczyła 1,6 miliona, z czego niemal 1,22 miliona to zatrudnienie na pełen etat. To największy przyrost od dwóch dekad – ponad 65 tysięcy nowych stanowisk w ciągu roku. Mimo to bezrobocie w całym regionie sięga 9,1 procent. Z jednej strony – miejsca są, z drugiej – nie wszyscy są w stanie się w nich odnaleźć. Rynek nie tyle się kurczy, co zmienia – gwałtownie, nierównomiernie i w sposób, który wymaga więcej niż tylko dyplomu czy doświadczenia.
Wystarczy cofnąć się do początków XIX wieku, gdy Toronto jeszcze nosiło nazwę York. Miasto liczyło nieco ponad tysiąc mieszkańców, a praca była niemal wyłącznie fizyczna i lokalna. Najczęściej pracowało się na farmach, przy transporcie towarów łodziami lub na zlecenie dla bogatszych rodzin angielskich – jako kucharze, stajenni, praczki czy robotnicy drogowi. Irlandczycy, którzy przybywali masowo po wielkim głodzie lat 40., podejmowali się najcięższych robót: kopania kanałów, budowy dróg, rozładunku węgla i drewna. Mieszkali w prymitywnych warunkach, często po kilku w jednym pomieszczeniu, bez bieżącej wody.
Chińczycy przyjeżdżający do Kanady z końcem XIX wieku, po zbudowaniu kolei w Kolumbii Brytyjskiej, znajdowali zatrudnienie w pralniach i restauracjach – często wyłącznie we własnych społecznościach. To nie była kwestia wyboru, ale przymusu, wynikającego z rasizmu i prawnych ograniczeń. Według spisu powszechnego z 1901 roku, na poziomie całej Kanady od 8 do 11 procent mieszkańców posługiwało się językiem innym niż angielski lub francuski jako ojczystym. Choć nie ma odrębnych danych dla Toronto, proporcje te mogły być podobne. Dla porównania, według spisu z 2021 roku, 85,9 procent mieszkańców Toronto deklaruje znajomość wyłącznie języka angielskiego, a 4,5 procent nie mówi w żadnym z oficjalnych języków Kanady. Aż 25,9 procent torontończyków używa w domu języka innego niż angielski lub francuski.
W XX wieku pojawiły się zawody takie jak drukarz, operator tramwajów, pracownik zakładów przemysłowych jak Gooderham & Worts czy Massey-Harris. Kobiety masowo pracowały jako szwaczki, telefonistki, pielęgniarki. Wielu Polaków znalazło zatrudnienie w fabrykach mięsa i odzieży, zwłaszcza na zachodzie Toronto. Włosi budowali domy i układali chodniki, Portugalczycy – zajmowali się glazurnictwem i elektryką. Każda grupa narodowościowa miała swoje specjalizacje, swoje kościoły i swoje domy kultury. To była mapa pracy pokrywająca się z mapą etniczną miasta.
Po II wojnie światowej rozpoczęła się epoka złotych etatów. Praca była stabilna, często dziedziczona z ojca na syna. TTC, Hydro, zakłady związkowe oferowały wakacje, emerytury, świadczenia zdrowotne i poczucie bezpieczeństwa. Nie trzeba było mieć dyplomu, wystarczył kurs zawodowy, a praca często była na całe życie. Miasto rozwijało się dynamicznie, a jego siła opierała się na klasie średniej – technicznej i robotniczej.
Ten model zaczął pękać w latach 80. Deregulacja, outsourcing, automatyzacja – wszys- tko to uderzyło w klasę robotniczą. Fabryki zaczęły znikać, a ich miejsce zajmowały biura i usługi. Pojawiły się nowe zawody: doradca klienta, asystent biura, technik komputerowy. Praca przestała być miejscem – zaczęła być procesem. Dziś większość mieszkańców Toronto nie ma jednego przełożonego. Pracują na umowach czasowych, dla kilku klientów, hybrydowo lub zdalnie. Wielu nigdy nie widziało swojego szefa na żywo.
Kiedyś, żeby dostać pracę, wystarczyło zapukać do drzwi zakładu, przedstawić się, a czasem nawet tylko stanąć w kolejce. Rekomendacje rodzinne i znajomości były ważniejsze niż formalne wykształcenie. Dziś rekrutacja to często kilkustopniowy proces online, testy, wideo rozmowy, zadania próbne i profil na LinkedInie. Kandydatów ocenia algorytm zanim zobaczy ich człowiek. Liczy się nie tylko to, co umiesz, ale jak to pokażesz – najlepiej w formie cyfrowej narracji o sobie.
W ostatnich latach Toronto coraz bardziej przechyla się w stronę usług i pracy biurowej. Blisko połowa zatrudnionych to pracownicy biurowi, a największe sektory to zdrowie, edukacja, administracja i IT. Jednocześnie rośnie udział pracy tymczasowej, zdalnej, kontraktowej – często niestabilnej, bez zabez- pieczeń socjalnych i bez wyraźnej ścieżki rozwoju. Wzrost przeciętnej stawki godzinowej do poziomu ponad 36 dolarów jest pozornie optymistyczny, ale nie nadąża za cenami wynajmu, transportu i życia w mieście.
Historia Toronto pokazuje, że zawody są równie ulotne jak mody. Jeszcze sto lat temu praca latarnika, pucybuta czy dostawcy lodu była normą. Dziś znikają bibliotekarze katalogujący ręcznie zbiory, operatorzy telefoniczni, kasjerzy bankowi, a za chwilę także kierowcy, recepcjoniści czy agenci podróży. Do 2035 roku prawdopodobnie zniknie większość stanowisk związanych z prostym wprowadzaniem danych, niektóre zawody admi- nistracyjne, a nawet prawnicy w zakresie dokumentów powtarzalnych – bo zrobi to algorytm.
A jednak są zawody, które dziś wydają się niemal absurdalne, a kiedyś były codziennością. W Toronto istniały stanowiska takie jak obsługiwacz wind – osoba naciskająca guziki i uprzejmie pytająca „na które piętro?”. Byli też poganiacze koni tramwajowych, czyli ci, którzy eskortowali zwierzęta przez miasto. Latarnik wspinał się codziennie na słup, by zapalić gazowe oświetlenie. W zimie można było spotkać tzw. dostawcę lodu – człowieka wnoszącego na plecach wielkie bryły lodu do mieszkań, zanim wynaleziono lodówki. Przez chwilę istniał też zawód ludzkiego budzika – osoba stukająca rano w okna klientów, by ci nie zaspali do pracy.
Jeszcze niedawno mówiło się o znaczeniu języków obcych, ale rozwój AI i narzędzi tłumaczeniowych coraz wyraźniej przesuwa tę umiejętność na margines. Wystarczy urządzenie z tłumaczem, a język nie stanowi już bariery. To, co naprawdę zyskuje na znaczeniu, to zdolność rozumienia złożonych systemów – umiejętność analizy danych, pracy z wieloma źródłami, interpretowania informacji w kontekście społecznym i kulturowym. Krótkie kursy data science, psychologia poznawcza wspierająca UX, etyka AI – to obszary, które mogą zapewnić nie tylko zatrudnienie, ale i realne poczucie sensu w pracy.
Coraz więcej mieszkańców decyduje się na samozatrudnienie – czy to jako freelancerzy, mikroprzedsiębiorcy, czy pracownicy kontraktowi. Korzyści? Elastyczność, większa kontrola nad czasem, czasem wyższe zarobki. Ryzyka? Brak ubezpieczenia zdrowotnego, niepewność dochodu, brak emerytury państwowej bez dobrowolnych wpłat. System emerytalny w Kanadzie obejmuje dwa główne filary: Canada Pension Plan (CPP) i Old Age Security (OAS). Pracownicy etatowi mają odciągane składki automatycznie, samozatrudnieni muszą pamiętać o ich samodzielnym uiszczaniu. Bez tego – emerytura może okazać się znacznie niższa.
Wzrasta rola prywatnych planów oszczędnościowych – TFSA, RRSP – bez których wielu ludzi nie będzie w stanie utrzymać się po sześćdziesiątce. Dla wielu osób jedynym „planem emerytalnym” jest własna nieruchomość – która jednak, w Toronto, coraz częściej pozostaje poza zasięgiem nawet dobrze zarabiających. Jednocześnie rozwija się kultura tzw. personal brandingu – własnej marki zawodowej, sieci kontaktów, obecności w przestrzeni cyfrowej. Najpopularniejsze platformy – LinkedIn, Indeed, Workopolis – pełne są ofert, ale to kontakty osobiste, rekomendacje i reputacja decydują o sukcesie. Aplikacje składane przez osobę rekomendowaną mają trzykrotnie większe szanse powodzenia.
Torontończykiem nie zostaje się przez meldunek ani przez zakup condo. Zostaje się nim wtedy, gdy człowiek nauczy się poruszać po lokalnym ekosystemie pracy – elastycznie, z dystansem, ale też ze świadomością, że nawet w cyfrowej dżungli nadal warto być człowiekiem. Bo być może to właśnie ludzka zdolność do myślenia, empatii, tworzenia relacji i zadawania niewygodnych pytań pozostanie ostatnim zawodem, którego sztuczna inteligencja nie zdoła nam odebrać.
Anna Drutis
Twój Przewodnik po Toronto
anadrutis@gmail.com
647-772-7060
Comment (0)