Do Kanady - 51
Z daleka od szosy (203)
Pisałem tydzień temu, że przyjechali do nas do obozu goście. Każda odmiana od codziennego życia była mile widziana, więc ucieszyliśmy się. Ania i Krzysiek mieszkali w Niemczech Zachodnich już od paru lat. Anię znałem jeszcze z czasów licealnych. Byłem w niej nawet kiedyś zakochany na zabój. Ania niestety kochała wtedy innego Marka, co nie przeszkadzało nam spędzać długich godzin u Ani w domu, w Świdrze koło Otwocka, na długich rozmowach przy dobrej muzyce, często leżąc koło siebie na łóżku, bardzo niewinnie i całkiem ubrani. Ot jedna ze szkolnych historii, która przeciągnęła się w czasie przez następne dziesiątki lat, chociaż byłem tego nieświadomy, aż do roku 2003. Wracając do wizyty w Niemczech. Początkowo cieszyliśmy się, ale im więcej czasu mijało tym bardziej niewygoda dawała o sobie znać. Mieszkaliśmy w jednym niedużym pokoju w obozowym baraku, Gosia, Marcin i ja. Dwie kolejne osoby to już był kłopot.
Ania z Krzyśkiem planowali przeprowadzić się do Baden-Witenbergii i szukali czegoś do wynajęcia. Byli u nas tydzień, ale nie znaleźli nic co by im odpowiadało. Wyjechali. Ania jest przemiłą dziewczyną, może tylko mówi trochę za dużo, ale tak samo Gosia, więc to był ich problem, za to Krzysiek nie potrafił być sam, czy sam cokolwiek załatwć, i o ile na początku lubiłem z nim jeżdzić po okolicy (mieli samochód, chociaż nie pamiętam jaki), jego ciągłe monotonne mówienie o rzeczach, które nie miały znaczenia zaczęły doprowadzać mnie do pasji. Dobre wychowanie nie pozwoliło mi mu tego okazać, ale po paru dniach byłem na krawędzi.
Jedno co było dobre, to że udało mi się w trakcie jednego z wyjazdów z Krzyśkiem znaleźć pracę na farmie niedaleko Ulm. Gospodarz, starszy Niemiec potrzebował pomocnika w gospodarstwie, zwłaszcza przy konserwacji sprzętu. Pasowało mi to bardzo, byłem przecież inżynierem mechanikiem, a w tamtych czasach maszyny rolnicze i pojazdy nie miały w sobie tego zasobu elektroniki co teraz. Poza tym farmer był gotowy przyjeżdżać po mnie w poniedziałek wcześnie rano i odwozić mnie z powrotem w piątek po południu. To był czas gdy już sprzedałem naszego Fiata 125p combi za trzysta dolarów rodakom wracającym do Polski. Ania i Krzysztof w końcu wyjechali, Krzysztof z solidną obietnicą, że przyjedzie za tydzień dwa sam, by dalej szukać miejsca do mieszkania. Nawet się nie skrzywiliśmy. Eh, ta polska gościnność. Od poniedziałku zacząłem pracę. Nie pamiętam wiele z tego okresu. Ale jedno pamiętam dobrze. Okazało się, że oglądanie telewizji to najlepsza szkoła językowa jaka może się zdarzyć. Od samego początku dobrze nam się rozmawiało ze starym farmerem lub raczej bauerem. Po niemiecku. Do tego stopnia, że zaczęliśmy nawet mówić o polityce i co najdziwniejsze on mnie rozumiał, a co jeszcze dziwniejsze, ja rozumiałem co on mówi.
Nawet lubiłem tę pracę. Poza okazjonalną pracą w polu, zajmowałem się głównie maszynami. Dwa traktory, siewnik, kombajn, duża kosiarka do trawy itp. Również duża ciężarówka do przewożenia plonów. Niemiec, jak to Niemiec, wszystko musiał mieć w porządku, więc zarejestrował mnie w urzędzie i potrącał mi z wypłaty ubezpieczenie. Początkowo myślałem, że chce mnie nabrać i ściągnąć ze mnie trochę kasy, ale pewnego dnia przyjechała z urzędu gminy kontrola. Słyszałem pod oknem jak kontroler pytał o mnie i jak farmer mówił mu, że jestem ubezpieczony. Chyba pokazywał mu też dokumentację, bo kontroler wyszedł usatysfakcjonowany. Gdyby nie to ubezpieczenie, to pewnie sprawdzałby głębiej i doszedł do tego, że pracuję nielegalnie, a tak wszystko przeszło bez bólu. Farmer był mądrzejszy niż wyglądał. Prawdziwy chłopski rozum.
Pewnego ranka dostałem bardzo poważne zadanie. Wymianę uszczelki pod głowicą w wielkiej dostawczej ciężarówce. Ciężarówka nie była najnowsza, nie była też skomplikowana, jak teraz. Jedyny problem, to że silnik był ogromny i głowica ważyła pewnie dobre sto kilogramów. „Jak nie wiesz jak coś zrobić, to zacznij to robić”. Takie jest moje życiowe motto. Drugie to „Never give up”- Nigdy nie rezygnuj. Robiłem wymianę uszczelki pod głowicą w Fiacie, nie było bardzo skomplikowane. Tutaj też, tyle, że wszystko było przynajmniej dwa, trzy większe. Wielki silnik, wielkie klucze. Nie miałem żadnych pneumatycznych narzędzi. Wszystko ręcznie. Na szczęście głowicę mogłem unieść na podnośniku łańcuchowym. Zdjąłem starą, uszkodzoną uszczelkę, a właściwie to ją zeskrobałem. Założyłem nową. Cała sztuka, poza manipulowaniem stukilogramowym ciężarem, to było dokręcenie masy śrub w odpowiedniej kolejności i z odpowiednią siłą. Na szczęście miałem wielki, ręczny klucz dynamometryczny, bo dokręcanie „na czuja” mogło się źle skończyć dla tego silnika. Pamiętam, że złożyłem silnik z powrotem i nawet udało mi się go uruchomić. Gdy następnego dnia farmer pojechał naprawioną ciężarówką, miałem nerwowe oczekiwanie do jego powrotu. A jednak wrócił tą samą ciężarówką i to bez holowania. Silnik działał bez zarzutu.
Cdn. Marek Mańkowski
Comment (0)